Forum Forum Superschizy
Forum Stowarzyszenia Wielbicieli Rzeczy Niekonwencjonalnych oraz International AWoKaDO
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Księga Przedpierwsza - Fantasy "Narodziny"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Superschizy Strona Główna -> Out Book
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pon 22:27, 26 Cze 2006    Temat postu: Księga Przedpierwsza - Fantasy "Narodziny"

***
Tego dnia Lidia nie czuła się najlepiej. Wiedziała, co to oznacza - termin porodu zbliżał się wielkimi krokami. Od tylu lat wyczekiwała tego dziecka i wreszcie Pelor się nad nią ulitował. Berfald cieszył się razem z nią, mając nadzieję, że urodzi mu się syn. Jego ród, choć biedny i nic nie warty dla szlachty, mógł przetrwać tylko za pomocą syna. Lidii nie robiło różnicy, czy urodzi jej się syn czy córka. Zawsze pragnęła zostać matką i wreszcie - po czterdziestu ośmiu latach otrzymała błogosławieństwo. Berfald każdego dnia troszczył się o swą żonę, wypytywał ją jak się czuje i pomagał jej zawsze, gdy nie miał obowiązków wobec swojego pana. Często bowiem musiał chodzić na polowania, zajmować się ziemią i rosnącymi na niej roślinami, ważywami i owocami każdego rodzaju. Zwierzęta także wymagały pielęgnacji, a teraz, gdy Lidia nie mogła pracować, Berfald miał ręce pełne roboty. Jednak książę Elvanir I Aurus, pierwszy książę miasta Libreth, pan Berfalda i Lidii był łaskawy i nie wymagał w tym trudnym, aczkolwiek szczęśliwym dla Berfalda okresie zbyt wiele. Prawda była taka, że sam nadal pamiętał, jak szczęśliwy i zatroskany był jedenaście lat wcześniej, gdy urodził mu się pierwszy syn - Arendo II Aurus.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Śro 13:49, 28 Cze 2006    Temat postu:

Z czasem nadeszła upragniona chwila. Radość całej rodziny była wielka, tym bardziej że ich pan zafundował im usługi prawdziwego medyka i nie musieli sięgać po taniego, ale nie wykształconego cyrulika.

Tej nocy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Nie 21:32, 02 Lip 2006    Temat postu:

W krzykach i bólach narodził się chłopiec, upragniony syn Berfalda i wyczekane dziecko Lidii. Został nazwany Erethgar, Erethgar z Colmhorn, jako że wioska z której pochodził, tak właśnie się zwała. Chłopi nazywali się dostojnie, udając często przy tym zadumanych szlachciców, swymi imionami i nazwami wiosek z których pochodzili. W tym przypadku, do małego, jasnowłosego chłopca pasowała ta nazwa idealnie i ironiczne, jako że było słychać w niej przepych i dostojność, a chłopiec był tylko synem wieśniaków. Tego dnia wszyscy chłopi, którzy znaleźli chwilkę przyszli oglądać dziecię swoich sąsiadów i obdarowywali miłą rodzinę wieloma podarkami, które, choć nie wspaniałe, wieśniaczej rodzinie Erethgara były bardzo przydatne. Rodzice chłopca wzruszyli się, widząc jak wszyscy byli dla nich dobrzy. Także książę Elvanir, książę Libreth, miasta kapitalistycznego Aurynburgii, do którego należała wioska Colmhorn, przysłał starej, zaprzyjaźnionej i przydatnej miastu parze posłańca, który miał podarować rodzicom Erethgara list. W liści było napisane, że Książę jest pełen podziwu i zachwytu, że raduje się ich szczęściem, jako że ich rodzinę wśród wszystkich chłopskich najbardziej sobie upodobał. Pisał, że myślał długo nad podarunkiem dla chłopca, ale nie wiedział, co małemu przyda się najbardziej. Do rodziców zwracał się z pytaniem, czego oczekują od swojego władcy. Mogli poprosić o cokolwiek, jednak byli skromnymi ludźmi - poprosili, aby wrazie ich śmierci, Książę zajął się ich synem...

***

W książęcym pałacu, Arendo II Aurus, jedenastoletni syn Księcia Elvanira, chodził znudzony po wszystkich komnatach, szukając służących, którym mógłby bezkarnie zrobić jakiś psikus.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Pią 1:18, 17 Lis 2006    Temat postu:

W pewnym momencie usłyszał czyjeś szybkie, lecz delikatne kroki. Może właśnie miał okazję? NIestety z naprzeciwka nabiegł nie kto inny, a arcyksiężna Denara, siostra Księcia Elvanira - ciotka Arenda. Jak zwykle odziana była w modną suknię, przyozdobioną klejnotami i koronkami. NIestety nie grzeszyła urodą i żaden strój nic tu nie pomagał.
-Dokąd się tak spieszysz, arcyksiężno? - zapytał Arendo. Od razu wyczuł silne perfumy ciotki.
-O... Witaj Piesku. Mam ważne spotkanie. - odparła.
Arendo w myślach przeklął dzień, w którym arcyksiężna wymyśliła określenie "piesek". Niestety jak daleko sięga pamięciom przez ciotka zawsze był tak nazywany. Nie śmiał jej zakazać nazywania go tak, ale gdy w pobliżu była służba albo jego przyjaciele z dworu, zawsze czuł się skrępowany.
-Więc nie zobaczymy się na obiedzie? To już za niecałe pół godziny.
-Nie. Powiedz Księciu, że będę na kolacji. A teraz znikaj, nie mam czasu Piesku.
Arcyksiężna podciągając suknię pobiegła dalej wzdłuż korytarza.

Arendo zajrzał do kolejnej komnaty. "No proszę" pomyślał, gdy ujrzał potencjalną ofiarę żartu.

***

Berfald i Lidia siedzieli razem przy kominku, bawiąc się z maleńkim Erethgarem, gdy do domu wpadł ich przyjaciel Ranuel. Był żołnierzem, i ostatni raz widzieli go pół roku temu, kiedy wyruszał zabezpieczyć granicę oddzielającą Aurynburgię od krainy barbarzyńców, zwanych przez tutejszych Kanibalami. Ranuel miał na sobie zbroję, ale był brudny po długiej podróży.
-Mam złe wieści. -zaczął - Koszmar się urzeczywistnił. Koczownicze plemiona barbarzyńców naprawdę się połączyły. Zjednały pod jednym sztandarem. Granica padnie w ciągu kilku dni. Ani Libreth ani żadne inne miasto nie zdoła na czas zorganizować i wysłać wystarczającego wsparcia. Musicie opuścić miasto! - Wzrok Ranuela nagle padł na niemowle. Ostrożnie zapytał - Kto to jest?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 22:42, 17 Lis 2006    Temat postu:

***

Keflond, najstarszy ze sług zamczyska, siedział w komnacie przeznaczonej na jadalnię. Sala była zupełnie pusta. Wszystkie miejsca przy dwóch długich stołach były wolne, ale brakowało dwóch krzeseł. Jedno było właśnie w trakcie naprawy, a na drugim siedział naprawiający je Keflond. Sala była ciemna, na ścianach widniały obrazy przodków rodu Aurus, a także rodu Raven, z którego pochodziła matka Arenda, Riviela. Chociaż przodkowie Rivieli byli w większości elfami, to jej dziadek był już tylko półelfem, a u jej ojca było widać tylko znikome cechy elfiej rasy. Sama Riviela, chociaż imię miała elfickie, uważała się za człowieka. Także inne portrety ciekawych osób wypełniały dookoła salę jadalną. Kominek, znajdujący się w północnej części komnaty, tlił się ostatnimi iskierkami, chociaż za oknami widać już było zachód. Książę był skromny i oszczędny. Lubił mrok, a złoto wolał przeznaczyć na udoskonalenie Aurynburgii, niż na węgiel, zwłaszcza, że był on surowcem dosyć trudno dostępnym w tej części świata. Znajdujące się na południu ziemie Xemethorionu, zajmowała wielka pustynia Lavaret. Najwięcej węgla można było znaleźć głęboko pod jej piaskami, na samym jej środku. Znajdował się tam jednak tylko jeden stawek, którego wody bez wątpienia nie wystarczyłoby do napojenia ekipy kopaczy. Dlatego też nikt nie zapuszczał się w tamte tereny i węgiel przywożono zazwyczaj z kopalni nieopodal miasta Esseville. Jednak cena węgla była taka wysoka nie ze względu na odległość dzielącą oba miasta, lecz na trudne warunki podróży. Esseville leżało w górach, zamieszkiwanych przez Duergary, a także Orki, Gobliny i inne niebezpieczne kreatury. Dlatego Elvanir wolał oszczędzać na węglu.

Najciekawszym przedmiotem, a raczej meblem, znajdującym się w sali jadalnej, był stół, na którym znajdowały się różne przełączniki, nazwy i cyfry. Przedmiot był prawdopodobnie magiczny, lub był genialnym wynalazkiem wymyślonym przez Gnomy. Arendo był raczej skłonny uwierzyć w to drugie. Kalendarz, jak nazywano ten dziwny stół, pokazywał aktualny dzień, miesiąc, a także rok. Z tych wszystkich dziwnych znaków, Arendo umiał odczytać tylko ostatni zapis. W polu z napisem "Degvi", które po gnomiemu oznaczało rok, widniały trzy złote cyfry. Osiem, cztery i sześć. Arendo nie rozumiał głównego zastosowania Kalendarza, jako, że pojęcie czasu nie było mu dobrze znane. Najciekawszą funkcją Kalendarza, był według niego system piszczałek i dzwonków, które oznajmiały ważne pory dnia. Także przerwy w czasie pracy sług, były ogłaszane przez to zadziwiające urządzenie. I to właśnie Arendo postanowił wykorzystać do swojego psikusu. Podkradł się do urządzenia i spojrzał z uśmiechem na starego sługę. Wyjął swój sztylet wykonany z twardego srebra i udając dźwięk urządzenia wybił odpowiedni rytm na jednym z jego dzwonków. Keflond zerwał się z krzesła i poszedł w stronę kuchni, mrucząc z radością w głosie "zaparzę sobie ziółek". Tego właśnie Arendo oczekiwał. Przechodząc między stołami i uważając, aby nie wytworzyć żadnego, nawet najmniejszego hałasu, miał już w myślach plan kawału. Podszedł do krzesła na którym siedział wcześniej Keflond i zamienił je miejscem z tym naprawianym. Następnie ukrył się pod jednym ze stołów myśląc: "Ale będzie ubaw".

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Pią 23:59, 17 Lis 2006    Temat postu:

Berfald chodził roztrzęsiony po pokoju. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. W ciągu godziny wieść o Kanibalach dotrze do Księcia Elvanira. Może jednak zorganizuje on na czas wystarczające posiłki. Może ucieczka nie jest konieczna...
Berfald spojrzał na swoją żonę, która kołysała Erethgara w prostej kołysce, którą dostali od rodziny Moganów.
-Jak myślisz co powinniśmy zrobić?

***

W kominku płonął ogień, rzucając rozszalałe światło na strony książki i przyjemnie walcząc z zimnym powietrzem o temperaturę w komnacie. Arcyksiężnej to nie przeszkadzało. Czytała nudną książkę o historii rodu Hernerów, a właściwie udawała, że ją czyta, ponieważ w rzeczywistości wciąż przygotowywała się do zbliżającej się wielkimi korkami rozmowy z najemnikami. Dzięki książce chciała zrobić dobre wrażenie. Chciała wydawać się bardzo mądrą i oczytaną osobą, która idealnie nadaje się na miejsce Księcia Elvanira. Wiedziała bowiem, że magowie należący do Mistycznych Najemników, są inteligentni i nie będą tracić czasu na kto nie jest pewien co chce osiągnąć. Oczywiście lady Denara była niemal pewna sukcesu, pod warunkiem tylko, że najemnicy zgodzą się otrzymać zapłatę, kilka dni po wykonaniu swojej mrocznej pracy.
Zbliżał się wieczór, a magowie jeszcze nie przybyli. Lady Denara zdradziła Mistycznym Najemnikom sekretne wejście do zamku, dzięki któremu nikt nie będzie sprawdzał zamiarów ich przybycia. Ukryta droga prowadziła z lasu do zamkowych piwnic. Na miejscu miał na nich czekać Feraz i zaprowadzić do sypialni arcyksiężnej, omijając jak najwięcej posterunków straży i tłumacząc wścibskim gwardzistom, że są gośćmi lady Denary. Coś musiało ich zatrzymać.
Wierzyła, że to tylko zwykłe spóźnienie i wróciła do przygotowywania się na spotkanie.
Była tak zamyślona, że nie spostrzegła bezgłośnego wejścia do jej sypialni trójki osób. Dopiero chrząknięcie czarnobrodego mężczyzny na środku, powiedziało jej że jej goście już się zjawili.
Arcyksiężna trochę się zdenerwowała. Mogli chociaż zapukać, pomyślała. Szybko wstała z łoża i delikatnie odłożyła książkę na miękką pościel. Ułożyła ją tak, aby łatwo było odczytać jej tytuł. Następnie zaczęła się przedstawiać.
-Jestem arcyksiężna Denara Aurus, siostra Księcia Elvanira I Aurusa. – powiedziała wyraźnie. Czuła się trochę niepewnie, chociaż bardzo pragnęła tego uniknąć. Nigdy nie miała do czynienia z magami.
-Witam. – zaczął czarnobrody mężczyzna. Twarz miał szlachetną i poważną, a spojrzenie doświadczone i niebezpieczne. Odziany był w szaroczarną szatę, której dolna część lekko szurała po podłodze. Na jego ramieniu spoczywała czarna jaszczurka, z seledynowymi pręgami. Była wielkości szczura, a jej lśniący, szmaragdowy wzrok łapczywie oglądał arcyksiężną. Mężczyzna chwycił jaszczurkę w ręce i zaczął ją głaskać, kontynuując – Jestem Riddan Amhanal, przywódca Mistycznych Najemników i czarnoksiężnik Furii Lodu.
Kiedy się przedstawił, pokazał czarującą kobietę po jego prawej stronie. Jej miedziane włosy spuszczone były swobodnie na plecy, ramiona i piersi. Twarz miała nadludzko piękną, której tajemnica tkwiła chyba we wzroku. Ciemno-niebieskie oczy emanowały jakąś pociągającą aurą, na którą nie sposób było nie zwrócić uwagi. Nosiła zwiewną, granatową suknię, wykonaną z jakiegoś bardzo wąskiego materiału. Miała odkryty brzuch, ramiona i nogi, od kolan w dół.
-To jest Sann, moja prawa ręka. Jest zaklinaczką i specjalizuje się w zauraczaniu mężczyzn. Muszę przyznać, że mnie zauroczyła bez użycia magii. – powiedział Riddan ze śmiechem. Brzmiał dosyć szarmancko. Nie czekając ani chwili dłużej wskazał mężczyznę po swojej lewej stronie. Włosy tego człowieka były krótkie i sterczały jak kolce jeża. Co najdziwniejsze były zupełnie białe, jakby wyzionęły ducha. Mężczyzna nosił połyskujący, fioletowy strój, z dziwnymi złotymi runami. – A to jest Salarthis, psionik, czyli czarodziej, łączący magię i umysł. Doprawdy wielki myśliciel i mędrzec. Nic się przed nim nie ukryje.
Następnie Riddan podniósł w górę swoją jaszczurkę i rzekł – A oto ostatni członek Mistycznych Najemników. Ma na imię Zeelenfollowernhast. Jest potężnym sprzymierzeńcem, ostatnim z gatunku jaszczurów, które zamieszkiwały kanion Gavara-Fevor. Jestem dumny, że jest moim towarzyszem.
Arcyksiężna była więcej niż zaskoczona niesamowitymi gośćmi. Wiedziała, że mają wiele wspólnego z magią, ale ci tutaj, aż nią emanowali. Każdy z tych najemników był jakiś odmienny, inny, a jednak wszyscy idealnie do siebie pasowali.
-Ale nie po to tu przybyliśmy, aby się poznać, prawda? – zapytał retorycznie Riddan. Jego towarzysze na razie stali i przyglądali się arcyksiężnej.
-Nie, oczywiście że nie – odparła niezręcznie lady Denara i zaprosiła wszystkich do stołu. – Czy mój sługa doprowadził was bezpiecznie do mojej komnaty, jak mu kazałam?
-Tak, sprawił się doskonale. – odpowiedział spokojnie Riddan, nie zbity z tropu nagłym, zbędnym pytaniem. Domyślił się, że arcyksiężna zrobiła to, aby zyskać na czasie i przygotować się do wyraźnie trudnej dla niej rozmowy.
-To dobrze – odparła – Tak więc, chcę skorzystać z waszych usług, ponieważ podobno jesteście najlepsi w swoim fachu.
-Jest pani doskonale poinformowana. – zauważył Riddan.
-Aż za bardzo. – wtrącił Salarthis. Jego głos był głęboki i tajemniczy. - Na dworze księcia nikt o nas nie wie. Tym bardziej trudno się dowiedzieć, gdzie się znajduje nasza kryjówka. Od kogo to wiesz?
-Od hrabiego Ildisa. – odparła arcyksiężna, trochę niezadowolona z tonu i braku szacunku białowłosego mężczyzny. – Jemu udało się do was dotrzeć, a wy perfekcyjnie zamordowaliście jego rywala. W każdym razie to hrabia mi o was opowiedział.
-A tak, pamiętam – stwierdził spokojniej psionik. – To było łatwe zlecenie.
-To, które chcesz nam powierzyć jest znacznie trudniejsze. – dodał Riddan. – Zabójstwo księcia to olbrzymie wyzwanie. Wymaga od nas wszystkich naszych umiejętności oraz wielkiego ryzyka.
-Dlatego zapłata będzie wielka. – powiedziała arcyksiężna, wiedząc że teraz musi przekazać najemnikom informacje o ich zapłacie. – Po śmierci księcia, ja przejmę władzę nad Libreth, a wtedy dostaniecie swoją zapłatę ze skarbca. Powiedzcie ile za ten zamach chcecie?
-Mamy przez to rozumieć, że nie posiadasz wystarczająco złota, aby na chwilę obecną nas opłacić? – zapytał Riddan, wyraźnie niezadowolony.
-Tak, ale zapewniam was, że…
-Jaką mamy gwarancję, że będziesz miała złoto? – przerwała Sann, przyjemnym dla uszu, delikatnym głosem.
-Taką, że po śmierci księcia, ja zajmę jego miejsce. – odparła pospiesznie arcyksiężna, obawiając się że zdenerwowani magowie za chwilę użyją swojej magii przeciwko niej.
-Książę ma syna i o ile mi wiadomo, to właśnie ma przejąć tron. – powiedział Salarthis, który był doskonale poinformowany ze wszystkimi ważniejszymi wydarzeniami w Aurynburgii.
-Arendo ma zaledwie jedenaście lat. Odda mi władzę.
-A co z córką księcia? – wypytywał psionik.
-Gantala się nie nadaje. Nie chce korony.
-Mówisz rozsądnie – powiedział Riddan. – Nie wiem jednak czy warto aż tyle ryzykować. A co do zapłaty to chcemy sto tysięcy sztuk złota.
O ile pierwsza część wypowiedzi czarnoksiężnika uspokoiła arcyksiężną, to druga niemal jej nie przewróciła.
-Sto tysięcy? – zapytała ponownie Denara, jakby nie usłyszała zbyt dobrze. – To ogromna ilość złota. Mogłabym za nią nająć kilkaset żołnierzy, którzy też pozbyliby się księcia.
-Tak, ale nie ukryłabyś że to twoja sprawka. – zauważyła Sann i uśmiechnęła się czarująco – Ponadto to my jesteśmy najlepsi, prawda?
-Sto tysięcy, albo zapomnij o władzy. – dodał Riddan, a arcyksiężna wychwyciła w jego głosie nutę groźby.
-Zgoda – rzekła lady Denara. – Ale tylko jeśli dokonacie tego zamachu perfekcyjnie. To nie ma wyglądać na morderstwo tylko na śmierć, spowodowaną jakąś chorobę, zrozumieliście?
-Oczywiście. – odparł czarnoksiężnik, przygotowany na każdą ewentualność. – A więc kiedy mamy tego dokonać, gdzie się będzie znajdować książę i kto go będzie chronić?
Arcyksiężna już dawno zaplanowała zamach. Nie mogła jednak wszystkiego dokładnie opracować, ponieważ nie znała możliwości najemników. Miała nadzieję, że nie na darmo są nazywani - najlepszymi.
-Zamach musi nastąpić dziś w nocy. Sypialnia księcia znajduje się za trzecimi drzwiami w korytarzu. Pierwsza sypialnia jest moja, kolejna Gantali, trzecia należy do niego, a czwarta należała do jego żony, ale ta nie żyje. Kolejna komnata należy do pie… Arenda.
-Doskonale. – wtrącił Riddan i pokazał arcyksiężnej, aby kontynuowała.
-Jak zapewne zauważyliście, aby dostać się do Królewskiego Korytarza, z którejkolwiek strony, trzeba minąć około dwudziestu strażników. Jednak już na nim, stacjonuje zaledwie dwójka. Dlatego właśnie musicie tylko minąć tych dwóch gwardzistów, a wtedy wystarczy dostać się do komnaty księcia i dokonać zabójstwa.
-To da się zrobić.
-Wspaniale. – ucieszyła się arcyksiężna. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem to już niedługo zostanie panią Libreth. Myśl ta bardzo ją podekscytowała. Kiedyś nie zależało jej na władzy, ale od kiedy na dworze zaczęto o niej niemiło plotkować, a ona zaczęła nudzić się życiem, postanowiła zdobyć koronę. Wiedziała, że jako siostra księcia, miała wielkie szanse. – Czy coś jeszcze musimy ustalić?
-Nic, to już wszystko. – odparł Riddan. – Musimy zostać jednak w tej komnacie do czasu nadejścia nocy.
-Oczywiście, rozgośćcie się. – arcyksiężna zatoczyła ręką półokrąg, pokazując dalszą część wielkiego pomieszczenia. – Ja za jakiś czas będę musiała wyjść, aby pokazać się na kolacji. W przeciwnym razie król wyśle tu kogoś, aby sprawdzić co się ze mną dzieje. Ponadto ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać, gdybym nie stawiła się na obiedzie i kolacji, dzień przed śmiercią księcia.
-Rozumiem. – zgodził się Riddan - Ostrożność jest kluczem do zwycięstwa.


(No, troche się rozpisałem. Ale mam fajny pomysł więc muszę być perfekcyjny Wink )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 12:02, 24 Lis 2006    Temat postu:

(Przeczytaj jeszcze raz i popraw kilka błędów - zauważyłem 2)

***

Lidia i Berfald zebrali wszystkich ludzi z wioski na głównym placu. Jako starszy wioski, Berfald był słuchany przez innych i podziwiany za swoje zasługi i mądre decyzje. Był pomocnym chłopem i zawsze pomagał innym, jednak do wybrania go starszym wioski przyczynił się incydent, który miał miejsce pewnej wiosennej nocy.
Kiedy cała wioska pogrążona była we śnie, Berfald obudził się nagle i wyszedł z domu za potrzebą. Przeczuwając niebezpieczeństwo, wziął ze sobą nóż i siekierę. Cicho zamknął za sobą drzwi i udał się na skraj lasu Eleriasa. Wioska znajdowała się niedaleko od niego, a wiatr przeszywający w nocy puszczę rozprzestrzeniał się między konarami drzew i nie niósł ze sobą niesmacznych zapachów do wioski. DLatego też tam właśnie znajdowały się latryny i to w ich stronę udał się Berfald. Kończąc swoje posiedzenie usłyszał dziwne odgłosy zza pleców. Nie czekając ani chwili dłużej, chwycił oburącz siekierę i wyszedł z latryny. Nie spodziewał się, że z tej strony lasu mogą pojawić się bestie, które właśnie ujrzał. Dwa młode worgi, zapewne zagubione daleko od domu, głodne lub żądne krwi, stały przed chłopem łypiąc na niego swym żółtym spojrzeniem. Berfald wiedział że musi walczyć. Gdyby uciekł, zapewne nie zdążyłby dotrzeć do wioski, a nawet, jeżeli udałoby mu się to uczynić, Wioska byłaby narażona na niebezpieczeństwo. Nie zastanawiając się dłużej Berfald chwycił swój nóż i rzucił nim w jednego z nadbiegających worgów. Nie był to celny strzał i nóż wbił się w drzewo tuż za bestią. Drugi z potworów zdążył już dobiec do chłopa i wyskoczył w powietrze atakując. Berfald i tym razem był pewien że trafi. Zamachnął się siekierą, jednak potwór powalił go na ziemię, zanim ten wyprowadził cios. Zbliżył swą paszczę do jego twarzy, lecz wieśniak, trzymając drzewiec siekiery na dwóh końcach, wcisnął go poprzecznie między szczęki worga i odepchnął potwora. Bestia jęcząc zrobiła krok do tyłu, tak, że Berfald mógł usiąść. Podparł się jedną ręką i usiadł na piętach. Nagle poczuł uderzenie w plecy i krew pociekła mu po plecach. Wstając obrócił się w tył i trafił drugiego worga obuchem w nos. Zamachnął się nieznacznie i wbił żeleziec w czaszkę potwora. Wtem poczuł, jak jego nadzieja i siła rosną. Uśmiech zwycięstwa pojawił się na jego twarzy, lecz pierwszy worg ugryzł go boleśnie w nogę. Berfald padł na ziemię, twarzą uderzając w korzeń. Ból sprawił, że nabrzmiała w nim złość i z jeszcze większą zawziętością obrócił się w stronę bestii. W tej chwili zorientował się, że siekiera wypadła mu z rąk, podczas zderzenia z ziemią. Nagłe uczucie śmierci sprawiło, że chłopowi zrobiło się chłodno. Stał bezbronny przed czarną wilkopodobną kreaturą z wielkimi zębami i inteligencją pałającą z jaskrawo żółtych oczu. Worg wydawał się uśmiechać nad swoją ofiarą. Jedyne uczucie przeszywające wówczas Berfalda było uczyciem strachu. Przeszywała go jednak jeszcze pewna myśl. Musiał kombinować, jeżeli chciał przeżyć. W tym momencie przydała się jego spostrzegawczość. Był oparty o drzewo, których na samym skraju lasu nie było już wiele. Spojrzał w górę. Usłyszał triumfalne wycie worga i ujrzał swoją ostatnią deskę ratunku. "Uda się" - pomyślał. Worg skoczył w kierunku swej kolacji, a Berfald wykonał ruch ręką w górę. Chwycił nóż, wbity w drzewo tuż nad jego głową, wyrwał go i pchnął nim do przodu, rozrywając brzuch worga na pół. Zmęczony, ranny, ale szczęśliwy, Berfald spojrzał w stronę wioski. W jego kierunku zbliżały się liczne ogniki. To ludzie z wioski, obudzeni zapewne hałaśliwym wyciem worgów spieszyli mu z pomocą. Gdy ujrzeli dwa ciała worgów i żywego Berfalda, niepozornego chłopa, zastygli ze zdziwienia. Przynieśli go do wioski i położyli w jego chacie, aby mógł spokojnie odpocząć.
Nazajutrz, gdy chłopi weszli do jego domu, aby oznajmić mu, że za swój bohaterski czyn został uznany starszym wioski, poczuli brzydki zapach. Widocznie Berfald nie zdążył zakończyć swojego posiedzenia jak należało...

***

- Tato! Zabiłem człowieka! - Arendo obudził ojca swoimi krzykami. Ten zaś, nie dowierzając nicponiowi, skarcił go i kazał iść spać. Kiedy jednak zobaczył łzy w oczach syna, przeraził się nie na żarty. - Już nigdy nie będę robił głupich żartów - mówił chłopiec płacząc. Ojciec kazał mu natychmiast wytłumaczyć o co chodzi. Arendo słusznie bał się, że książę go ukarze, ale po raz pierwszy w swoim życiu chciał być ukarany. Opowiedział Elvanirowi o swoim żarcie i o tym, jak Kerflond siadając na wadliwym krześle, z impetem rozbił sobie głowę o posadzkę.

(dokończ też ten kawałek, bo jakby co to to się stało tej nocy, kiedy książę miał zostać zabity)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Pon 0:34, 27 Lis 2006    Temat postu:

(nie rozumiem tylko dlaczego przyszedł z tym do ojca po 12 godzinach, ale ok)

***
Nocą strażnicy nie zaniedbywali swoich obowiązków tak jak za dnia. Awan patrolował korytarz, a Rozz siedział przy stole, kątem oka zerkając co jakiś czas, czy wszystko jest jak należy. Zmieniali się co godzinę.
Przeważnie każda noc była taka sama. Spokojna. Tylko czasami, zdarzało się, że jakiś pijany strażnik wpadał do korytarza, co mogło zakłócić sen kogoś z rodziny książęcej.
Najgorszym wrogiem, jakiego mieli Rozz i Awan, była senność. Walczyli sami ze sobą, aby nie zasnąć, ponieważ gdyby zostali przyłapani przez swojego kapitana w trakcie snu, otrzymaliby jakąś bardzo nieprzyjemną karę.
Mimo średniej czujności, obaj zwrócili się ku końcowi korytarza, na powoli otwierające się drzwi od komnaty arcyksiężnej. Kiedy zobaczyli kobiecą sylwetkę zmierzającą w ich stronę, stanęli na baczność, nie mając wątpliwości, że zbliża się do nich lady Denara.
Na ich twarzach pojawiło się ogromne zaskoczenie, kiedy ujrzeli nienaturalnie piękną kobietę, ubraną w lekką suknię, niezbyt skromnie skrywającą jej ciało. Uświadomili sobie, że się myli. Ta kobieta z pewnością nie była raczej brzydką arcyksiężną.
-Stój – polecił stojący przy stole Rozz, wyciągając w stronę kobiety otwartą dłoń, a drugą ręką chwytając rękojeść miecza.
Kobieta szła dalej. Zbliżała się do Awana, który stał na środku korytarza jak osłupiały.
-Zatrzymaj ją! – znowu odezwał się Rozz, tym razem zwracając się do swojego towarzysza.
Nie rozumiał czemu Awan nie zareagował.
Kobieta po prostu przeszła obok strażnika, który obrócił się, aby dalej na nią patrzeć. Jego twarz wyrażała zachwyt i zupełne oczarowanie.
Zaklinaczka się zbliżyła.
Wtedy Rozz zrozumiał. Spojrzał wprost w ciemno-niebieskie oczy. Właściwie to one przyciągnęły jego wzrok, zagłębiając go coraz głębiej w źródło magii. Nie rozumiał co się dzieje. Teraz po prostu patrzył na kobietę, na jej granatową suknię, miedziane włosy oraz na te nieludzkie oczy.
Jakże ona była piękna.
***
-Świetnie się spisałaś – powiedział cicho Riddan, kiedy podszedł do zaklinaczki, aby u jej stóp zobaczyć dwóch nieprzytomnych strażników. Na jego ramieniu siedział Zeelenfollowernhast, którego seledynowe pręgi zaczęły jasno połyskiwać, pod wpływem światła licznych pochodni.
-Ten drugi wykazał nieco siły woli. – rzekła Sann, uśmiechając się magicznie. – Ale padł dość szybko.
-Świetnie – ponownie powtórzył czarnoksiężnik. Następnie odezwał się do Salarthisa – Wymarz to z ich pamięci.
Psionik przytaknął i przykucnął przy pierwszym strażniku. Dotknął otwartą dłonią jego czoła, koncentrując swoje myśli na jego umyśle.
-Tymczasem ja zajmę się Elvanirem. – dodał Riddan, cofając się kilkanaście kroków do drzwi, prowadzących do komnaty księcia.
***
-Arendo, tyle razy ci... - Książę ponownie zaczął karcić syna, ale zamilkł, gdy klamka od drzwi do komnaty zaskrzypiała. W pokoju było ciemno, a drzwi były dziesięć metrów dalej, wiedział jednak, że ktoś po cichu stara się otworzyć drzwi. Książę pokazał synowi, aby był cicho, wyjął spod łoża wspaniały pozłacany miecz i zdmuchnął płomienie ze świecznika syna. Zapanowała ciemność.

Drzwi do komnaty otwarły się. W blasku światła bijącego z korytarza Arendo ujrzał kontury postaci w rozłożystej szacie. Wiedział, że to nie strażnik. Na szczęście on i ojciec znajdowali się w zupełnie ciemnej części komnaty.
POstać zamknęła za sobą drzwi. Znów zapadł mrok. Arendo usłyszał jak postać zaczęła szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. W tym samym momencie poczuł jak ojciec silnie pcha go na podłogę i szepcze: "ukryj się". Za późno...
Cała komnata delikatnie pojaśniałą pod wpływem zaklęcia postaci. Arendo nie zdążył się ukryć pod łóżkiem ojca.
Mężczyzna w szaroczarnej szacie ujrzał i jego, klęczącego na podłodze i ojca, dzierżącego miecz w ręce. Czarnoksiężnik nie był zadowolony.
-Kim jesteś!? - zapytał donośnie Elvanir zachowując zimną krew. - Co robisz w moim zamku... W mojej komnacie!?
-Jestem Riddan Amhanal - ukłonił się czarnobrody mężczyzna - do usług... A właściwie to ktoś już tej nocy z nich korzysta. Przybyłem do twojego zamku, a następnie komnaty, aby cię zabić.
Arendo poczuł jak mimowolnie drży. Zupełnie zapomniał o incydencie z zabójczym psikusem. Bał się.
-Nie dam się tak łatwo zabić - odparł Książę i rzucił się na czarnoksiężnika z mieczem.
-Triyasha! - mężczynza wypowiedział pojedyńcze słowo i wyzwolil z rąk pocisk magicznej energii, który godząc w pierś Elvanira przewrócił go na ziemię. Miecz z brzdękiem upadł na ziemię.
Książę trzymając się za pierś (o dziwo nie było na niej śladu uderzenia) i ciężko oddychając, spojrzał na syna, jakby przepraszająco, a następnie ponownie na potężnego maga.
-Zabij mnie jeżeli musisz, ale błagam oszczędź mojego syna! Ma dopiero jedenaście lat!
Riddan spojrzał na drżącego chłopca i uśmiechnął się lekko.
-Twoja śmierć ma wyglądać na naturalną. Dlatego nie mogę go ani zabić, ani tu pozostawić. Mój przyjaciel niestety nie zdoła też wymazać tego wydarzenia z jego umysłu. Strażnicy pamiętają jak twój syn tu wchodził. Dlatego po jego zniknięciu pomyślą, że widząc śmierć ojca uciekł z zamku. Zabieram chłopca ze sobą. Tylko tyle mogę i muszę zrobić.
Następnie z twarzy maga zniknął uśmiech. Wyciągnął dłonie w stronę Księcia Elvanira i rzekł:
-Selquerta ord tvira narhad!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anulorn10 dnia Pon 20:16, 27 Lis 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Wto 13:29, 28 Lis 2006    Temat postu:

(Czemu p 12 godzinach? Jak robił #%$& był już wieczór. Napisałem przecież...)

Czerwone światło zaczęło gromadzić się na dłoniach maga. Arendo siedział na ziemi zerkając pośpiesznie swoimi szklistymi od łez oczami na zmianę na maga i na ojca. Czuł strach, lecz także złość, troskę i zwiększającą się troskę. Musiał panować nad emocjami, aby wedle swojej woli stwierdzić, która z nich ma być odczuwana najmocniej. Pokój zaczął coraz bardziej wypełniać się czerwoną magią i Arendo wiedział, że nie ma wiele czasu. Zwycięzyła w nim złość. Opierając się o łóżko i jednocześnie siedząc u stóp swojego konającego ojca, mając nad sobą potężnego czarodzieja, Arendo wiedział, że jeżeli jego wspaniały ojciec, jego Książę i największy autorytet umrze z ręki tego złego maga, to najpewniej i jemu nie da się uciec przed wielką mocą czarnoksiężnika. Chłopiec wyjął ostrożnie z cholewki swojego wysokiego buta prezent od ojca - mały inkrustowany sztylet i stwierdził, że czas najwyższy zrobić z niego użytek. Krzyknął na cały głos i wbił ostrze w pachwinę maga. Czar był już gotowy i uderzył Elvanira prosto w brzuch. Oczy Księcia straciły blask. Była to ostatnia chwila, w której Arendo widział swego ojca. Biegł teraz w stronę ciężkich drewnianych drzwi od komnaty, starając się za wszelką cenę uciec mordercy. Czarodziej zachwiał się do tyłu i upadł z hukiem na kamienną posadzkę, miażdżąc sobie przy tym kość ogonową. Leżąc obrócił się w tył na prawo, aby swoją magią powstrzymać malca przed ucieczką. Na szczęście dla Arenda, mag obrócił się nie w tą stronę w którą powinien, jeszcze bardziej nadziewając się na lekko wbity nóż. Ból odrzucił go w drugą stronę. Riddan wiedział, że nie powinien wyjmować sztyletu z rany, aby nie spowodować krwotoku. Broń była najprawdopodobniej wbita w tętnicę i gdyby ją wyjął, wykrwawiłby się na śmierć. Wiedział, że mikstura leczenia którą posiadał, zasklepi ranę całkowicie. Teraz musiał się skupić.
- Hiuvles et risterra amini nergull! - Kolejna formułka czaru rozbrzmiała w komnacie niskim dźwięcznym głosem. Arendo był obrócony plecami do maga. Wciąż biegł przez rozległą komnatę ojca. Drzwi były już bardzo blisko. To był jego cel. Nigdy niczego w życiu tak nie pragnął, jak dostać się do nich bez szwanku. Chłopiec wiele wiedział o czarach, a także o ich wyglądzie i działaniu. Nie był jednak magiem i nie znał ich formułek, nie miał też w sobie tyle mocy, by kiedykolwiek jakiś z nich rzucić. W głowie odbił mu się echem słodki głos. Arendo uświadomił sobie, że to głos matki. Był teraz sierotą, jednak jego rodzice pomagali mu. Z innych planów.
Musiał podskoczyć. Nie wiedział czemu, ale musiał. 7 stóp dzieliło go od drzwi. Musiał doskoczyć. Kiedy był już w powietrzu, ujrzał pod sobą jadowicie żółte pnącza. Czarodziej rzucił czar oplątania.
Arendo wyjądował pod drzwiami. Spadł na ręce. Był szczęśliwy. czuł że mu się uda. Otworzył drzwi. Znów usłyszał formułkę. - Vita potentes theo! - Tym razem nie wytrzymał. Obrócił sie i zobaczył kilka pomarańczowych pocisków zmierzających w jego stronę. Zdążył zamknąć drzwi. Podbiegł do alarmowego dzwonu na krużgankach i zaczął dzwonić i krzyczeć z całych sił. W kilka sekund zbiegło się dziesięciu strażników i wciąż nadbiegali kolejni. Przybiegł też kucharz i lady Denara. Arendo wszystko im pospiesznie wytłumaczył i wskazał na drzwi. Kiedy strażnicy je otworzyli, ujrzeli w komnacie krew, okrwawiony sztylet Arenda i księcia Elvanira leżącego obok łóżka.

Miał otwartą ciętą ranę na piersi.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Wto 13:49, 28 Lis 2006    Temat postu:

Arendo poczuł jak czyjeś dłonie przykrywały mu oczy. Usłyszał cichy, kobiecy głos.
-NIe patrz na to piesku. Chodź do mojej komnaty, wszystko mi opowiesz.
Arendo nIe wiedział czemu, ale nie wyczuł smutku w głosie ciotki. NIe mógł się jednak nad tym zastanawiać. Był zrozpaczony. Jego ojciec nie żył! To nie mogło się stać! To musi być koszmar... zły sen.

Arcyksiężna patrzyła na małego Arenda, prowadząc go spokojnie do swojej komnaty. Wcześniej kazała kapitanowi straży wszystkim się zająć więć miała dość czasu, aby dowiedzieć się czy przypadkiem jedenastoletni chłopiec nie poznał jej planów.
"Przeklęci magowie", pomyślała "Zawalili zadanie i uciekli. MOże to i lepiej. Przynajmniej nie będę musiała im wpłacać złota... Już jutro będę panią Libreth!"

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Wto 15:35, 28 Lis 2006    Temat postu:

(usuwam twoje trzy gwiazdki, mam pomysł)

Nagle przypomniała sobie sztylet. Pamiętała, jak Arendo dostał go od ojca. Dlaczego tam leżał? Może dzielny piesek próbował walczyć z magiem? Nie wierzę, żeby go zranił. Mały chłopiec nie mógł zranić kogoś tak potężnego. A więc dlaczego sztylet był od krwi?" Lady Denara przypomniała sobie ranę w boku swego brata. Ranę od ostrza. Ranę, zrobioną sztyletem Arenda. "Przecież Czarodziej walczy magią, dlaczego miałby zabić Księcia sztyletem?" Wtem wszystko zaczęło jej się układać w jedną spójną całość. "Może jednak magowie wcale nie zawalili zadania."

***
Obrady nadal trwały. Podjęta decyzja była jednak nieodwołalna. Trzeba było walczyć, za wieś i za miasto, za księcia i za króla.
- I co teraz będzie? - Zapytała męża wystraszona Lidia - co będzie z nami? I z naszym synem? - Była bliska rozpaczy. Berfald, choć czuł się tak samo jak ona, przynajmniej starał się tego nie okazywać - Ranuel jest w drodze do Libreth. Niedługo książę o wszystkim się dowie, a wtedy napewno sprowadzi pomoc. Mamy jeszcze czas. Zaatakują najpewniej za dwa dni. Są słabo opancerzeni i nie mają koni. Pouszają się wolno. Wioska zapewne nie przetrwa ataku takiej armii, ale gdy dotrą do nas posiłki, powinniśmy dać radę. - odpowiedział spokojni. - A co z Erethgarem? Nie możemy zostawić go samego! - Panika, jaką było słychać w jej głosie była mocniejsza niż zapewnienia jej męża. - Zrobimy tak - mówił Berfald - gdy pojawią się posiłki, poprosze Ranuela, aby zabrał cię wraz z naszym synem do miasta. Tam przeczekasz w jego domostwie. Książę zapewne nie będzie miał nic przeciwko temu, wiesz że obdarza nas wielkim zaufaniem i pomocą.
-A ty? - zapytała znów Lidda. Jej oczy zdawały się płynąć, były nawet bardziej przejrzyste niż wody Messebirossy. - Zstanę tutaj i będę walczyć. - Odpowiedział Berfald z dumą w głosie. Lidda rzuciła mu się na szyję z płaczem.

***

Biały koń z jeźdzcem odzianym w srebrzystą zbroję dotarł pod bramy miasta, które bez wachania się przed nim otworzyły. Mieszczanie oglądali się zarówno za nim, jak i za jego właścicielem, siedzącym na jego grzbiecie. Na niebie świeciło słońce, rozpoczął się kolejny dzień. Galopując tak w kierunku pałacu, Raul usłyszał trąby pałacowe grające smutną melodię. Wtem także dzwony zaczęły dzwonić, a mieszkańcy Libreth, zaciekawieni wydarzeniem pojawili się przed głównym balkonem pałacu. Rycerz przestał gnać. Zwolnił, a chwilę potem zatrzymał konia. "Tylko nie to!" Pomyślał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Pon 20:33, 04 Gru 2006    Temat postu:

Setki ludzi zebrało się na placu. Wśród nich byli arystokraci, mieszczanie i chłopi. Wszyscy już słyszeli pogłoski o najeździe Kanibali, ale nie tłumaczyło to żałobnych hymnów wygrywanych na złotych trąbach.
Raul podjechał nieco bliżej, przepychając się koniem przez zwarte tłumy.
Wtem na balkonie z białego marmuru pojawiły się trzy postacie. Cała trójka, jak obawiał się Raul, ubrane były na czarno.
Najpierw odezwał się donośnym głosem, stojący na środku genarał Marcus.
-Obywatele Libreth! Naszego miasta jak klątwa, dosięgła fala nieszczęść. Otóż tej nocy Jego książęca mość, mój przyjaciel, Elvanir I Aurus... został zamordowany!
Wiadomość o śmierci księcia wstrząsnęła całym placem jak błyskawica.
-Wszyscy go kochaliśmy! Wy za to że był wspaniałym władcą, Gantala - Marcus wskazał piękną lecz całą we łzach dziewczynę po swojej lewej stronie - za to że był wspaniałym ojcem oraz lady Denara - generał pokazał wzruszoną kobietę po swojej prawej - za to że był wspaniałym bratem. I ja... Za to że był wspaniałym przyjacielem i kompanem. Wszyscy go kochaliśmy... Mógłbym tak o nim mówić cały dzień, ale niestety nie mam na to czasu. Otóż co najgorsze, powstało podejrzenie, że księcia zamordował nie kto inny jak... jego syn.
Obywatele przeżyli kolejny szok.
-To jednak tylko podejrzenie, i akurat najmniejsze nasze zmartwienie. Najwiekszy problem zmierza właśnie do nas zza wschodniej granicy i jeżeli nie podejmiemy właściwej decyzji być może podzielimy los księcia. Sugeruję abyśmy bronili się tutaj, w Libreth, ale decyzja nie zależy już ode mnie. Nowym władcą miasta została bowiem arcyksiężna Denara!
Raul był niemal pewien, że zobaczył na jej twarzy przez ułamek sekundy przebiegły uśmieszek...
Wtem odezwała się arcyksiężna.
-...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 0:05, 09 Gru 2006    Temat postu:

Zaiste, wielka to dla nas strata. Mój brat - w tym momencie księżnej wydobył się z gardła nieco sztuczny odgłos pochlipywania - został dzisiaj zamordowany. Nie mogłam w to uwierzyć, ale fakty mówią same za siebie. Strażnicy, znaleźli tej nocy p... panicza Arenda, stojącego na krużgankach. Tuż przed komnatą waszego byłego księcia. - Denara wydała się zaakcentować słowo "byłego" i można powiedzieć, że się jej udało - W komnacie zaś - kontynuowała - znaleziono księcia Elvanira I Aurusa, z raną w boku. Obok niego leżał sztylet, należący do pie... panicza Arenda. Niestety, w tym wypadku, chłopca... - przerwała, usłyszawszy chrząknięcie Marcusa. Wyszła, a za nią podążyła Gantala a także Marcus. On jednak, zarzucony pytaniami tłumu, obrócił się w progu balkonu i rzekł - Przygotujcie się do wojny...

***
Lidia i Berfald, jak i inni mieszkańcy wioski, znaleźliwszy nie używany od dwudziestu lat schron, zaczęli znosić do niego zapasy i dobra materialne. Kowal i druid z wioski, wyrabiali w tym czasie broń i wybuchające mikstury, a kilku zręczniejszych chłopów zakładało pułapki i przygotowywało wiadra i beczki z wodą, aby przed bitwą zamoczyć strzechy chat, osłaniając je tym samym przed spaleniem. Większość z nich jednak, budowało dookoła wioski zeribę - ogrodzenie z gałęzi i liści, nie chroniące przed uderzeniami, ale ograniczające widoczność i w przypadku przedzierania się przez nie - wywołujące hałas. Wioska liczyła dwanaście chat - powoli stawała się miasteczkiem. Mieszkało w niej czterdzieści dziewięć osób, w tym około dziesięciu starców i dwadzieściorga dzieci i młodzieży. Walczyć mogli tylko mężczyźni i Erfaninn - niesamowicie silna kobieta, z którą nie wielu mogło się mierzyć na ręce. Nie była urodziwa i miała trudny charakter, więc nawet gdyby zginęła podczas bitwy, nikt specjalnie by się nie przejął. Jednak jej nie dało się zabić. Szalała jak wiatr w Wielkich Nieprzebytych Górach, a atakowała zawsze z furią dwa razy większą niż jej przeciwnicy. Prawdopodobnie dlatego, to ona była dowodzącym jednej grupy. Walczących było dwudziestu siedmiu i tworzyli oni trzy grupy po dziewięć osób. Oprócz nich, było też w "armii" dwóch trzynastoletnich chłopców bliźniaków - Rigger i Neddan. Byli oni bardzo żywymi i nadzwyczaj szybkimi chłopcami. Kiedy działali razem, byli jak jedna istota. Rozumieli się bez słów i współpracowali ze sobą bez przekazywania informacji. Jeden zawsze wiedział, jeśli drugiemu groziło jakieś niebezpieczeństwo. Byli idealnymi zwiadowcami. Ich zadaniem było siedzenie w krzakach w pewnej odległości od wioski i czuwanie. Mięli informować, o wszystkich ruchach ze strony przeciwnika. Przygotowania do bitwy miały się ku końcowi, choć miała ona nastąpić prawdopodobnie dopiero następnej nocy. Nagle, jeden z bliźniaków, pojawił się nie wiadomo skąd na środku wioski. Był cały zziajany i starał się przekazać jakąś informację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Czw 18:38, 14 Gru 2006    Temat postu:

-N... nie wiem jak to możliwe, ale w oddali dostrzegliśmy z bratem słup ognia! Jeżeli to barbarzyńcy to są niedalej niż kilka godzin stąd!

***

Sreezck podszedł do bezczelnego wojownika, który śmiał mu przerwać świętą ceremonię przed bitwą i bezpośrednio ugodził go pięścią w twarz. Tamten mimo wielkich rozmiarów i mięśni upadł na ziemię, pod nadprzyrodzoną siłą szamana.
-Lepiej daj mi dobry powód żeby cię oszdzędzić larwo! - warknął szaman.
Przerażony wojownik nie starał się podnieść.
-Jjja tylko przynoszę wieść od wodza!
-Mów - rozkazał Sreezck.
-...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Sob 17:26, 16 Gru 2006    Temat postu:

Już tylko kilka godzin dzieli nas od wioski... - wojownikowi złamał się głos, jako, że jego nos też był złamany.
- Co w związku z tym? - zapytał oburzony szaman.
- Chyba powinniśmy zrobić przerwę na odpoczynek i dokładniejsze omówienie planów...
- CO? ZABIĆ WSZYSTKICH WROGÓW! To jest nasz plan!
- Wojownicy są zmęczeni podróżą...
- PRZEKAŻ Kihhargowi, że jeśli chce wygrać tę bitwę, to lepiej, żeby nie wpadał na głupie pomysły, ZWŁASZCZA, jeżeli mają one przerwać mój cenny rytułał. Już cię tu nie ma!
- Ale...
- POWIEDZIAŁEM COŚ! Jakiś ledwo upieczony chłystek nie będzie mi rozkazywał tylko dlatego, że jego ojciec, który był wodzem, UMARŁ przedwczesną śmiercią.
- To TY do tego doprowadziłeś! - Wojownik starał się wzmocnić swoją pozycję.
- Akkishial... kavestiros et staveristimos! - Wydobyło się z ust szamana. Wojownik chwycił się za buzię i próbował ją otworzyć, jednak jego wysiłek nie dawał żadnych rezultatów. - To powinno uciszyć cię na jakiś czas. Przemyśl sobie, czy wolisz podnosić głos na wyższych Ci rangą, czy żyć. - zakończył Sreezck. Wokół niego zrobiło się nagle pusto, a wojownicy i barbarzyńcy zdawali się wlepiać w niego oczy, jak w olbrzymi diament. - Na co się tak gapicie? TY! - szaman pokazał na jednego z śmierdzących barbarzyńców, który po wskazaniu na niego palcem zaczął śmierdzieć jeszcze bardziej - Przekaż Kihhargowi, że NIE BĘDZIE żadnego odpoczynku. A jeśli uważa inaczej, niech sam spróbuje zmienić moje zdanie i łaskawie się tu pojawi. No, ZMYKAJ PÓKIM DOBRY!

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anulorn10
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 1724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5

PostWysłany: Nie 13:44, 17 Gru 2006    Temat postu:

(Dokończe później. Nie wiem czy wiesz, ale wątek z barbarzyńcą-synem byłego wodza pojawia się u Salvatora. Very Happy)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rosom@k
Imperator Administrator
Imperator Administrator



Dołączył: 03 Paź 2005
Posty: 1509
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 15:33, 07 Lut 2007    Temat postu:

(No dokończ wreszcie!)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Superschizy Strona Główna -> Out Book Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin